OPIS
„Chcesz mnie opisać jako zdrajcę, zrób to, chcesz przyznać rację mojej najbardziej dramatycznej decyzji życiowej, będę się tylko cieszył" - mówi podczas spotkania w 1999 roku Ryszard Kukliński. Stawia przy tym tylko jeden warunek: książka może się ukazać dopiero po jego śmierci.
Maria Nurowska uważnie słucha, pyta i patrzy na tego niewysokiego mężczyznę, którego życie było bardziej fascynujące niż jakakolwiek literacka fikcja. „Freedom Fighter" - jak nazwali go Amerykanie - lubił pracować w nocy. W Sztabie Generalnym panowała wtedy cisza i spokój, a on w mroku widział dalej i ostrzej. Chwilami czuł się jak Konrad na szczycie Mont Blanc, gdy z pełną jasnością uświadamiał sobie, że w przypadku inwazji wojsk radzieckich na Zachód, Polska będzie pierwszym miejscem, które NATO wyznaczy jako cel nuklearnego ataku. Dlatego w 1972 roku podjął próbę nawiązania kontaktu z przedstawicielami armii amerykańskiej i kilka miesięcy później rozpoczął z nimi współpracę. By chronić żonę, przeobraził się w amanta i uwodziciela. Wiedział, że kobiety zawsze stanowiły najlepsze alibi.
Zanim jednak zaczął prowadzić tę niebezpieczną grę, w której ważyły się losy całego narodu, był zwykłym chłopcem, który wstąpił do szkoły oficerskiej, dostał we Wrocławiu mieszkanie tak duże, że można by po nim jeździć na wrotkach, zakochał się w chudej dziewczynce w niebieskiej sukience, która grała na rozstrojonym pianinie.
Kukliński opowiada też o swojej miłości do żeglarstwa, ulubionej pigwówce, dramatycznej ucieczce z PRL-u, nietypowej wojnie z myszami, stracie dwóch synów...
Kukliński jest dziś jak pomnik. Jedni pod nim składają kwiaty, inni odwracają z niechęcią głowę. Za parę lat będą się o nim uczyły dzieci w szkołach. Ale mało, kto się zastanawia, kim był Ryszard Kukliński. Nie - czy był zdrajcą, czy bohaterem, ale kim był jako człowiek. O tym jest książka Marii Nurowskiej.
„Newsweek"